13.05.2007

            W końcu rozpocząłem sezon na poważnie. Amur o wadze ponad 13 kg to mój pierwszy amur w karierze karpiarza, taki, na którego warto zwrócić uwagę. Wcześniej amurki o wadze do 2 kg sporadycznie się trafiały, ale i to bardzo rzadko.
            Po czwartej bezowocnej nocce nad wodą w tym roku, a była to końcówka kwietnia, stwierdziłem, że wybrana przeze mnie miejscówka jest do niczego. Świadczył o tym brak oznak żerowania ryb oraz brak brań, a nawet "pseudo" brań, jak zwykłem nazywać pojedyncze dźwięki wydawane przez sygnalizatory. Jedyne, co mnie mile zaskoczyło, to fakt, iż nad naszą wodą zadomowiły się bobry.
            Tak więc w długi majowy weekend udałem się jeszcze raz kontrolnie na moje zanęcone miejsce i wróciwszy znowu  po nocce bez brania zdecydowałem się odpuścić dalsze nęcenie i wędkowanie w tym miejscu i udałem się nad wodę wybrać nowe łowisko.
            Po konsultacjach z Bobikiem - znawcą tej wody - i zaobserwowaniu dużych ryb wygrzewających się tuż pod taflą wody w słoneczne południe, wytypowałem nowe miejsce nęcenia. Następnie sprawdziłem przy pomocy ciężarka i spławika (markera) głębokość wody w tym miejscu i rodzaj dna oraz ilość podwodnych roślin. Dno okazało się być lekko muliste, głębokość stała około 1m a jako miejsce położenia zanęty i później przynęt wybrałem skraj pasa roślin podwodnych, które wielkim łanem podwodnej łąki ograniczały moje łowisko z prawej strony, natomiast odległość łowiska od brzegu ustaliłem na około 30 m, tuż przed dużym skupiskiem grążela żółtego.

Nęcenie rozpocząłem w niedzielę, a składnikami zanęty były:

Niedziela

1,5 kg parzonych ziaren (kukurydza, wyka, konopie)

Poniedziałek

3 kg parzonych ziaren (j.w.)

Wtorek

2 kg parzonych ziaren (j.w.) + 0,25 kg kulek (mięsne i pomarańczowe)

Środa

0,75 kg kulek (j.w.)

Czwartek

3 kg parzonych ziaren (j.w.) + 0,1 kg kulek (j.w.)

Piątek

zasiadka: 1 kg parzonych ziaren (j.w.) + 0,1 kg kulek (j.w.)

Sobota

Zasiadka: 1 kg parzonych ziaren (j.w.) + 0,1 kg kulek (j.w.)

            Pierwsza zasiadka w nocy z piątku na sobotę okazała się być obiecująca. Około północy na kulce zawiesił się niewielki leszczyk, a o świcie amurek 2 kg. Dlatego postanowiłem wynegocjować u Żony możliwość spędzenia kolejnej nocki nad wodą.
            W sobotę przyjechałem nad wodę jak zwykle około 20. Szybkie rozłożenie wędek i zanęcenie łowiska kilkoma garściami ziaren i kulek przy pomocy rakiety zanętowej. Następnie kilkanaście kulek dostrzeliłem procą celowo dookoła łowiska, aby rybki natchnęły się na nie jak najszybciej i przypłynęły sprawdzić czy stół znów jest zastawiony.
            Zestawy składały się z kulki przynętowej na włosie oraz 10 kulek zanętowych na nici rozpuszczalnej oraz z zanęty w woreczku rozpuszczalnym nawleczonym na przypon. Pierwszy zestaw to w całości aromat pomarańczowy, drugi to kulka przynętowa o aromacie tuńczyka a zanęta o aromacie mięsnym. Około 21 zestawy lądują w wodzie i można spokojnie rozbić namiot, po czym udać się na spoczynek (Trolle lubią spać nad wodą:). Przez noc nic się nie działo, sygnałki nawet nie pisnęły. Okresowo wzmagał się wiatr, kilka razy pokropił deszcz, ale poranek był przepiękny; ciepły i słoneczny. Tafla wody była spokojna, żadnych oznak żerowania ryb. Byłem trochę zrezygnowany, bo obudziwszy się o 5 stwierdziłem że chyba znowu będzie lipa. Powoli zbierałem się do wyjścia z cieplutkiego śpiwora, gdyż obiecałem Żonie powrót na godzinę 6 rano, a klamotów jak zawsze dużo. Jeszcze troszkę drzemki na jawie, jeszcze jedna drzemka uruchomiona w mojej Noki a tu nagle wyjazd!!! Sygnałek pięknie zagrał, hamulec oddaje żyłkę, a ja już doskakuję do wędki. Notuję podświadomie że to prawa wędka, a na prawej jest aromat owocowy. W tym momencie branie ustało, jeszcze ułamek sekundy wahania i energicznie unoszę wędkę do góry. I wiem już ze jest!!! Piękny wir i ryba przewala się na powierzchni - wydaje mi się, że to amur a styl walki utwierdza mnie w przekonaniu, że na pewno nie jest to karp. Ryba szerokim łukiem odchodzi w prawo - kontruję, bo tam przecież straszne zielsko pod wodą. Udało się go zatrzymać, ale teraz płynie do brzegu a tutaj pełno grążeli - ależ ten zbiornik jest cholernie trudny, zdaję sobie sprawę, że w nocy sam nie dam sobie tutaj rady. Amur wbija się w grążele i staje - na szczęście po chwili stukania w blank i tupania nogami wychodzi ponownie na otwartą wodę. Na drugim brzegu Bobik śpi w najlepsze - walka trwa już dobre 10 minut gdy widzę poruszenie na stanowisku naprzeciwko mnie i Bobik spostrzega moje zmagania. Teraz amur majestatycznie płynie na lewo - bardzo dobrze tutaj nie ma roślin a do najbliższych grążeli jest jakieś 20 metrów - luzuję lekko hamulec, aby ryba poczuła, że w tą stronę łatwiej odpłynąć i to pomaga - wali na lewo na czystą wodę. I tutaj kolejne 10 minut zmagań, kilkanaście odjazdów po 5-10 metrów. Gdy amur trochę osłabł, walka przeniosła się już w bezpośrednią bliskość brzegu. Tutaj amur upatrywał swojej szansy w odjazdach wzdłuż brzegu dosłownie pół metra od krawędzi wody szurając żyłką po nadbrzeżnych gałęziach i trawach - na szczęście udało się go wypłoszyć moim tupaniem. Widzę, że Bobik idzie do mnie zainteresowany moimi zmaganiami - pewnie nie spodziewał się, że od razu będę miał taka dużą rybę. Podejmujemy kilka prób podebrania ryby, ale okazuję się ona jeszcze zbyt silna i kończy się to każdorazowo kilkumetrowym odjazdem. Kiedy wydaje się, że amur ma już dość, a walka trwa już ponad 20 minut, przy kolejnej próbie podebrania amur jakby był wytrawnym strategiem zrywa się do rozpaczliwego odjazdu chyba ostatkiem sił, ale wymusza na mnie poluzowanie hamulca i nagle odbija w prawo, wbija się w grążele i na naszych oczach owija się o 360 stopni wokół kiści łodyg tych złowieszczych nenufarów. Pomyślałem wtedy "Nie wierzę, 20 minut walki i go stracę?". Zastanawiałem się, czy by po niego nie wejść - Amur był tak zmęczony, że stał w miejscu - odpoczywał. Wiedziałem, że każda sekunda gra na moją niekorzyść, gdyż ryba odpoczywała. Postanowiłem spróbować go wypłoszyć - tupanie w ziemię i stukanie w blank nie pomagały. Co gorsza, napięta żyłka nie pulsowała - zaczep był twardy. Gdy Amur odpocznie to szarpnie i po zawodach - żyłka pęknie. Ryzykuję - otwieram kabłąk - nic się nie dzieje. No cóż, nie można czekać, postanawiam zastosować hol siłowy. Udaje się, ryba wychodzi z grążeli. Ale widać że te 2-3 minuty sprawiły, że nabrała nowych sił. Jeszcze kila odjazdów, kila prób zerwania żyłki w przybrzeżnych badylach i w końcu jest w podbieraku!!! Wtedy dopiero zobaczyłem, jaki piękny amur stał się moją zdobyczą. Podczas holu liczyłem na 10kg, ale jak go zobaczyłem to wiedziałem że będzie więcej - sądziłem że 12 kg. Ale waga pokazała: 13,1 kg - huraaaaaaa!!!!!
            Udało się, cóż za wspaniałe rozpoczęcie sezonu. I od razu dwucyfrowy okaz. Jeszcze tylko kilka fotek w pośpiechu, buzi i do wody. Wspaniała, waleczna ryba. Jeszcze nie przeżyłem nigdy podobnej walki. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Teraz trzeba się składać, jest 5:55 a ja miałem być w domu o 6. Cholera, spóźnię się, a jak się żonie obieca powrót z drugiej pod rząd nocki na określoną godzinę i człowiek się spóźni - to nie wróży dobrze:)

Pozdrawiam i życzę podobnych walczaków

Piotr Trela

Ps. Dziękuję mojej Żonie za wyrozumiałość, oczywiście musiałem się gęsto tłumaczyć ale dała się udobruchać. No cóż, niełatwe jest życie karpiarza:) ale życie żony karpiarza jest jeszcze gorsze:)







więcej fotek w dziale "galeria"